Podobno już za 2 lata Finowie chcą zaprzestać uczenia swoich dzieci odręcznego pisania. Powód? Wszystko można napisać na klawiaturze komputera.
Zapewne jak spowszednieją kieszonkowe skanery do czytania, to i uczenie tej umiejętności Finowie zaprzestaną ;) W linkowanym materiale Faktów TVN jakaś polska pani psycholog, tudzież pedagog (wypowiedź nie była na tyle wartościowa, aby przewijać i zwracać uwagę kto to powiedział) stwierdziła, że zaoszczędzony na nauce pisania czas można przeznaczyć na zajęcia plastyczne i ruchowe (zobrazowane kadrem, jak dwóch chłopców gra „na piłkarzykach”).
Kiedy rok temu poszedłem na rozpoczęcie roku szkolnego mojego syna, jeden z rodziców, oceniając negatywnie tak zwane minimum programowe powiedział obrazowo, że jest to „ziszczenie marzeń Hansa Franka na temat zidiocenia Polaków, którzy mieli umieć liczyć do dziesięciu i czytać w podstawowym zakresie”.
Dlatego pomysł wydaje się absurdalny, ale po przyjrzeniu się mu, ma swoje zalety. Właściwie nie ma istotnych powodów ku temu, aby każdy umiał czytać i pisać. Ba, może to nawet przeszkadzać. Potem jeden z drugim podpiszą weksel, albo nawet udadzą się do notariusza i „nieświadomie” sprzedadzą swoje mieszkanie, bo wydaje im się, że umieją czytać. Ale samo składanie liter w wyrazy, a wyrazy w zdania to jeszcze za mało. Nieraz przekornie twierdziłem, że powszechna alfabetyzacja to koło zamachowe powszechności oszustw – nauczyć niektórych pisać i czytać to jak dać małpie brzytwę – sobie lub komuś w końcu krzywdę zrobi.
Ile człowiek się musi nauczyć, aby wykazać swoją inteligencję. Kiedyś wystarczyło technikum, potem szkoła średnia, następnie studia zakończone tytułem magistra. A teraz ledwo doktorat może świadczyć o tym, że ktoś rzeczywiście należy do elity intelektualnej, a nie po prostu zaliczył magistra siłą szkolnej inercji (bo akurat pracy nie miał i na jakieś studia trzeba było iść).
Niewątpliwie przydałby się reset systemu, bo dalszy jego rozwój prowadzi donikąd. Zaprzestać nauczania pisania i czytania. Wówczas czytać i pisać będą umiały dzieci elity. I te dzieci z biedoty, którym naprawdę zależy. Jak za 100 lat spotkam Fina i będzie się umiał podpisać, będę wiedział, że mam do czynienia z człowiekiem na poziomie.
Zanik umiejętności pisania i czytania musiałby doprowadzić do znacznego uproszczenia zawieranych umów. Nie byłoby szans, aby tworzyć „nastostronicowe” umowy kredytowe zapisane małym druczkiem, skoro prawie nikt tego nie przeczyta. Proste i krótkie umowy wpłynęły by na uporządkowanie międzyludzkich finansowych relacji. „Za miesiąc tysiąc złotych oddajesz” – to wyrażenie zrozumiałe dla każdego. Trochę więcej zarobią notariusze, przed którymi takie umowy, tudzież weksle, będą przez niepiśmiennych zawierane. Akurat jak spojrzeć na historię, to więcej weksli było w czasach, kiedy ludzie mniej umieli pisać i czytać.
Nikt nie czyta, to odpada problem klauzul niedozwolonych – kontrakty mają być tak proste, aby zrozumiał je niepiśmienny chłop lub jego kieszonkowy komputer – nie będzie w nich miejsca na prawnicze niuanse. Krowa – weksel – zapłata.
Bo teraz mamy absurdalne czasy – czytać i pisać umie każdy. I każdy umie złożyć podpis pod zobowiązaniem. Ale jak przychodzi co do czego, to zobowiązany wymiguje się – że nie rozumiał, że nie chciał. To może lepiej nie tracić pieniędzy na naukę jego czytania? Jak będzie chciał, to się nauczy. I może to doceni.
Najnowsze komentarze do wpisów