Odpowiednio parafrazując powiedzenie, że „pesymista to optymista dobrze poinformowany” można je zastosować do procedury cywilnej – optymista wierzy, że wyroki wydają sądy. Pesymista wie, że kluczowe słowo ma doręczyciel, a przed doręczycielami drżą nawet sędziowie.
Doręczyciele mają jako swój oręż Rozporządzenie Ministra Sprawiedliwości w sprawie szczegółowego trybu i sposobu doręczania pism sądowych w postępowaniu cywilnym które to rozporządzenie za nic sobie ma wszelkie inne akty prawne, ponieważ na czymkolwiek by sobie powód nie oparł swojego roszczenia, albo na czymkolwiek by nie chciał oprzeć swojej obrony pozwany, rozporządzenie to może obrócić w niebyt ich prawo, na zasadzie „bo tak”.
Doręczycielom w sukurs przychodzą Panienki z Okienka (w skrócie: PzO), czyli (kiedyś) osoby pracujące za ladą w Poczcie Polskiej, a obecnie w Inpoście, czyli w różnego rodzaju sklepach, kwiaciarniach, w najlepszym wypadku w SKOKach. (Nota bene: dwuletni okres panowania doręczycieli Inpostu zdaje się dobiega końca w tym roku. Czy ktoś słyszał o nowym przetargu? Czy znów będzie organizowany w drugiej połowie grudnia?).
To, czy postępowanie cywilne będzie lub nie będzie mogło się szczęśliwie zakończyć, zależy od możliwości skutecznego doręczenia przesyłek sądowych. I jest to fragment sprawy, który może być – z pomocą Ministra Sprawiedliwości, doręczycieli i PzO – manipulowany bez wiedzy sądu i bez instancji odwoławczych.
Z punktu widzenia pozwanego krytycznym momentem jest moment odbioru przesyłki. Idealnie byłoby, gdyby pozwany siedział całe dnie w domu i czekał na doręczyciela. Nawet jak dostanie awizo, od razu będzie mógł pójść odebrać. Zakładając oczywiście, że awizo pierwsze i powtórne będzie uczciwie wypisane i włożone do skrzynki, bo jak nie, to… umarł w butach. Dla sądu list dwukrotnie awizowany (to znaczy taki, na którego kopercie napisano, że jest dwukrotnie awizowany) to list skutecznie doręczony i nie ma zmiłuj. Nakaz zapłaty uprawomacnia się.
Gorzej, jeśli pozwany wyjechał na wakacje. Obywatele w Polsce muszą mieć na względzie, że maksymalny bezpieczny okres wyjazdu to 2 tygodnie. Jeśli wyjeżdżasz na dłużej, licz się z tym, że po powrocie do domu skończysz jako prawomocnie zasądzony dłużnik na dowolną kwotę. Umarł w butach.
Zupełnie przechlapane mają emigrujący za granicę za chlebem. I tak jak każdy inny awizowany list polecony może odebrać inna osoba z domu lub rodziny w okienku pocztowym (inpostowym), tak w przypadku listów z sądu Minister Sprawiedliwości nakazuje doręczać osobiście adresatowi, lub osobie posiadającej pełnomocnictwo pocztowe do odbioru przesyłek (jest jeszcze kilka innych wyjątków, ale zupełnie nieistotnych). Niestety w zdecydowanej większości przypadków nikomu do głowy nie przychodzi, aby przed wyjazdem na emigrację, albo przed wyjazdem na 3-tygodniowe wakacje, myśleć o składaniu komuś upoważnienia do odbioru listów. Aby całej sprawie dodać smaczku dodam, że sam byłem świadkiem na poczcie (jeszcze wówczas Poczcie Polskiej), kiedy PzO odmawiała wydania listu z sądu osobie legitymującej się pełnomocnictwem pocztowym, z uwagi na to, że rzekomo pełnomocnictwo to nie obejmuje listów z sądu. Umarł w butach.
Nie lepiej będzie tym, którzy się czegoś dorobią i zechcą się przeprowadzić. Jeszcze przez całe lata będą przychodziły do nich listy na stary adres. Niewykluczone, że również pozwy. Nowy właściciel starego mieszkania na pewno chętnie da znak, że na odbiór czeka jakieś awizo, niekiedy jednak nie ma takiej możliwości, a jedynym wyjściem jest pójście na pocztę i poinformowanie PzO, że adresat nie mieszka już pod tym adresem, albo nie daj Boże – już nie żyje. Niestety Minister Sprawiedliwości w swej nieprzebranej mądrości, wykluczył takie sytuacje jako możliwe. Rozporządzenie twardo i uparcie stanowi, że przesyłka awizowana może zakończyć swój żywot jedynie na dwa sposoby. Po pierwsze, może być odebrana wyłącznie przez adresata lub przez osobę dysponującą stosownym pełnomocnictwem. Po drugie, może być odesłana do sądu z adnotacją „nie podjęto w terminie”. Minister surowo zakazuje umieszczania jakichkolwiek innych adnotacji (na przykład „nie mieszka”, „nie żyje”), uznając że adnotacje takie może sporządzić jedynie doręczyciel przy próbie doręczenia, a nie PzO już po awizacji listu, z kolei PzO taktowanie się do Rozporządzenia stosują. Jeśli zatem adresat jakimiś okrężnymi sposobami nie dowie się skąd list nadchodzi, no to… umarł w butach. No, może w jednym, bo jeśli adresat będzie miał twarde dowody na to, że rzeczywiście nie mieszkał pod starym adresem, to może po paru miesiącach walki i z komornikiem na karku uda mu się odkręcić sprawę. Pod warunkiem, że jest co odkręcać, bo jeśli roszczenie jest zasadne, to żadnych zarzutów nie ma sensu składać, ale opłat komorniczych, których by nie było w przypadku dobrowolnej spłaty, nikt już nie zwróci, zwłaszcza nie doręczyciel.
Sytuację miał polepszyć dostęp sądów do bazy Pesel i sprawdzanie adresu zameldowania adresata, ale cóż z tego, skoro w bardzo wielu przypadkach pozwane strony nie mieszkają pod adresem zameldowania? I nie można czynić im z tego zarzutu, kodeks cywilny wyraźnie nakazuje adresować pisma pod adres zamieszkania, a nie zameldowania.
Z punktu widzenia powoda krytycznym momentem jest próba doręczenia pisma z sądu. Trzeba jednak przyznać, że tutaj powód, w porównaniu z pozwanym, dostaje fory, choćby z powodu domniemania doręczenia po dwukrotnej awizacji, która to awizacja często odbywa się w okolicznościach, które w rzeczywistości uzasadniały by zwrot listu z uwagi na brak możliwości doręczenia. Jednakże sprytny i obrotny pozwany skutecznie może unikać swojej odpowiedzialności sądowej, utrzymując dobre stosunki z doręczycielem, który będzie zwracał z odpowiednią adnotacją, najlepiej „adresat wyprowadził się 5 lat temu”. Albo: „budynek został zburzony”.
Adnotacje doręczycieli i PzO są przez sąd traktowane jako prawdy objawione, z którymi nie bardzo jest jak polemizować. Mimo że decyzje organów pocztowych mają istotny wpływ na wynik postępowania sądowego, nie przysługuje na nie zażalenie. Stąd z dużą rezerwą podchodzę do plotek, jakoby gdzieś był jakiś przekupny sędzia. Po co? Wystarczy pół litra dla listonosza i albo powód nigdy sprawy nie wygra, albo pozwany przegra, nawet się o sprawie nie dowiadując ;)
Najnowsze komentarze do wpisów